top of page

Galle Fort: skuteczna siatka naciączaczy


Wyobraź sobie, że zwiedzasz holenderski fort na tropikalnej wyspie, posądzanej o bycie biblijnym rajem. Partner robi ci zdjęcia na tle oceanu, a ty odganiasz się od propozycji kupna sukieneczek dla niemowląt, drewnianych słoni i muszelkowych Buddów. Nagle podbija do ciebie wąsaty lokals i wkłada Ci małpkę w ręce.

Partner robi ci więc zdjęcia na tle oceanu z lekko zamuloną małpką na rękach, a wasz nowy znajomy sięga do dużej szmacianej torby, przewieszonej przez jego czekoladowe ramię. Wnet wyłania z niej kilkudziesięciocentymetrowego węża i, ocierając go o siebie, sygnalizuje, że jad mu dawno wyssał i można przytulać. Niepostrzeżenie wiesza ci go na szyi i zabiera małpkę, kolejne zdjęcia będą więc w towarzystwie obwisłego gada.

Wiesz, że tak kompleksowa usługa nie będzie charytatywną (w buddyźmie zwaną bodhiczitta). Wiesz, że małpka i wąż cierpią na wypalenie zawodowe. Chcesz zdjąć z siebie gada i nie zakładać niczego więcej.

W tym czasie owboźny wypożyczacz rekwizytów turystycznych \ zdążył już rozsiąść się po turecku (lankijsko-turecku?) przed koszem z bardzo groźną kobrą, która nie bardzo wie, czy odstawiać pokazowy taniec do dźwięków fujarki, czy syczeć złowieszczo na czarnego pana.

Żegnacie się więc, Ty i partner, wręczając wieśniakowi 100 Rp, na co ten, oburzony, wymienia co je małpka, co je wąż, a co kobra (kurczak, ananas + prochy, którymi je otumania) i żąda 1500 Rp.

Macie za sobą zbyt wiele podobnych historii (a przed sobą kolejne), wyśmiewacie więc pana, który szybko decyduje się przyjąć wzgardzoną setkę. Gdybyście byli starymi Niemkami lub Miszą w złotym łańcuchu, wypełniajacym plan must-be z Tanią z sylikonu, tata małpki i zamulonych węży obkupiłby się w Arak za 1500 lub więcej co łaski. A tak wbija w was parę lankijskich chujów i idzie szukać bogatszych ofiar.

Takich jak on łażą dziesiątki. Najwięcej nad morzem, wiadomo, w Kołobrzegu też już są ;) Sądząc po fotografiach pamiątkowych obcych ludzi, którzy byli w Sri Lance, biznes się kręci. Ale to nie narżnięci na grube rupie turyści są problemem, a znikome szczęście zwierzaków, sprowadzonych do rangi rekwizytów dla durnych białasów i metody pacyfikacji ich naturalnych zachowań.

Ale nic to, wędrujecie dalej, przekonani o tym, że jesteście już Polakiem po szkodzie (czyt. mądrym). Aż tu nagle zadziewa się coś, co sprawia, iż jesteście w stanie uwierzyć, że Lankijczycy mają coś wspólnego z CIA - tacy są obrotni w tworzeniu siatek spisku przeciwko Tobie. Przeciwko nam wszystkim.

METODA "NA BRATA W WARSZAWIE"

Miły, starszy człowiek chce Wam wskazać najkrótszą drogę do wyjścia z portu - "bo tu spotkać mogą Was sami naciągacze i wszystko jest drogo" - ostrzega. Nie wierzycie w jego dobre intencje, ale on zaprzecza jakoby coś chciał i, na wieść o Waszym pochodzeniu, przekonuje do siebie bratem z Warszawy (sam fakt, że wie, gdzie jest Warszawa - taki egzotyczny staruszek - rozczula). Rezygnujecie z opędzania się. Staruszek wyprowadza Was na ulicę, w kierunku targu, na którym macie nadzieję kupić przyprawy po niezłodziejskich cenach. Żegnacie się. Dziadek przypomina sobie, że chciałby papierosa i metodą polskiego żula bierze od razu 3 (jedna z nielicznych rzeczy, obok alkoholu, droższych, niż w Polsce).

METODA "NA ZNAJOMEGO"

Kilkaset metrów dalej natrafiacie na długowłosego młodziana z ręką w temblaku, który wita Was jak starych ziomków, oznajmiając, że robił dla Was wczoraj śniadanie w Banana Garden (och, to przecież Wasz hotel...). Niestety miał wypadek na motorze, dlatego dziś pewnie go nie widzieliście (pokazuje temblak). Nie masz pamięci do podobnych twarzy, więc nie wiesz... Ale partner, zawsze taki podejrzliwy, tym razem nie buntuje się i wita. Ufasz, że wie co robi. Dajecie odprowadzić się "Waszemu kucharzowi" na targ, wskazuje Wam super miejscówkę z przyprawami (kitu by nie wcisnął, w końcu wiecie gdzie go znaleźć w razie czego - będziecie w tym hotelu jeszcze kilka dni). Wciąż nie jest tanio, ale lepiej. Kwiaty gałki muszkatołowej i inne niecodzienne smakołyki otwierają portfel. Kucharz czeka na Was pod sklepem i nie omieszkuje powiedzieć "To chociaż piwko kupcie".

Na "chociaż piwko" przecież możecie sobie pozwolić. Idziecie do uzbrojonego w pancerne szyby okienka monopoplowego, gdzie Wasz kompan zamawia Arak, a sprzedawca nalicza "podatek turystyczny" (łączny koszt spaceru z kucharzem na stragan z przyprawami, z którego dostanie działkę za nasze zakupy to 1500 Rp (~30 zł). Jesteście tak już, kurwa, tym wszystkim zmęczeni, że sami nie wiecie, czemu nie protestujecie.

Odchodzicie zniesmaczeni (swoją cipowatością) od okienka, a wtem o kupienie piwka prosi Was... dziadek od brata w Warszawie.

Teraz wiecie już, że najprawdopodobniej on, kucharz oraz... tuk-tukarz, który zabrał was spod hotelu i usiłował nakłonić na wycieczkę z wielorybami, pokazując filmik sprzed kilku miesięcy "są, widzicie, wczoraj to kręciłem", byli w zmowie. Zbywacie starego, tym razem solidnym pociskiem, i spylacie z Galle ile sił w nóżkach.

Mijacie targ rybny z okazami, o jakich Wam się nie śniło (uwiecznione).

Na koniec, u wyjścia z miasta, ten oto sympatyczny jegomość uśmiecha się do Was życzliwie, po czym jeszcze życzliwiej szarpie za odzież krzycząc "manyi, manyi, manyi!".

Galle to naprawdę piękne miejsce i wielka szkoda, że nie mogliście cieszyć się jego zwiedzaniem bez zbędnych nie-smaczków.

Mimo że wiedzieliście, dokąd jedziecie, byliście na to nastawieni i rozumiecie doskonale po co są turyści dla lokalsów, Lankijczycy potrafili was bardzo zaskoczyć. W drugą stronę, na szczęście, także.

EPILOG

Lankijczycy doskonale wiedzą, że białasa rozczuli znajomość czegokolwiek "białasowego", zwłaszcza parę słów po "ichniemu", więc przygotowują się, uczą, są w swoim naciąganiu profesjonalistami. Sporo wiedzą o Rosji - w turystycznych miejscówkach normą są szyldy/menu i inne info po rosyjsku, czy lokalni naganiacze znający podstawy języka. Również Polskiego, bo Polacy coraz częściej się w Sri Lance pojawiają, a co za tym idzie wiedza lokalnych spryciarzy o Polandii jest coraz większa. Jak wszędzie, na Cejlonie spotkać można turystów z Niemiec i Chin, ale Ci drudzy rzadko wychodzą z klimatyzowanych hoteli, więc na szczęście nie ma potrzeby, żeby Lankijczycy uczyli się chińskiego.

Recent Posts
Search By Tags
Nie ma jeszcze tagów.
Follow Us
  • Facebook Classic
  • YouTube Social  Icon
bottom of page